poniedziałek, 14 lipca 2014

Stać! Kto idzie?

Piątkowy dół za mną. Trochę to trwało, ale dobrze, że udało się zatrzymać spadek.

Muszę się teraz bardzo pilnować. Pięć razy zastanowić się nad tym, co myślę... Brzmi dziwnie?
No właśnie... Witam w świecie ZAD.

Przykładowa sytuacja (moimi słowami, ale świetnie obrazuje mechanizm):
Spotykam się z koleżanką. Mówi mi, że świetnie wyglądam. Mam do wyboru dwie reakcje.
1. Myślę: no jaaasne, przecież jestem brzydka, mam 5-cio minutowy makijaż, który nie maskuje sińców pod oczami, nie zgubiłam jeszcze kilogramów po ciąży, a ona mi mówi, że dobrze wyglądam??? Pipa jedna, pewnie ma satysfakcję z tego, że wygląda lepiej ode mnie. Przy następnej nadarzającej się okazji też jej dowalę...
2. Myślę: miło z jej strony, że powiedziała mi komplement.

Od czego zależy moja reakcja? Od tego, jakie są moje przekonania.
Od tego, co myślę o sobie. Nie od tego, co myśli koleżanka.  Bo to wie tylko ona.
To są dwie rzeczy, których musiałam nauczyć się jako pierwszych podczas mojej autoterapii.
1. Teoria ABC (doktora Ellisa). Gdzie A (adversity) to zdarzenie, C (consequence) to reakcja, a między nimi zawsze jest moje B (belief), czyli przekonania.
2. Fakt, że nie wiem, co drugi człowiek myśli. O mnie, o innych rzeczach...

Dlatego trzeba słuchać. I siebie i innych. To jest bardzo trudne. Czasami mi nie wychodzi. Ale się staram.

Dlaczego więc muszę zastanawiać się pięć razy? Normalnie człowiek ma w miarę ustalone swoje przekonania na swój temat i na temat otaczającej go rzeczywistości. Ja też tak mam. Ale w moim przypadku normalność czasem się kończy. Zaczyna się dół lub góra. Muszę się pilnować. Wypatrywać objawów zbliżających się katastrof. Zawsze są. I jeśli w miarę szybko je dostrzegę, mogę zadziałać. Gdy przestaje być normalnie, moje B jest zaburzone. Mam skrzywione postrzeganie świata. Chemia w moim mózgu wariuje. To co widzę i czuję jest dla mnie prawdziwe. Ale tak naprawdę prawdziwe nie jest.

Jak więc przekonać siebie, że to ten czas, kiedy szwankuje moje B?
Najłatwiej mieć pod ręką kogoś zaufanego. Kto powie "to tylko Twoje B"... Kto choć po części zrozumie, na czym polega problem... Ale o kogoś takiego strasznie trudno. A nawet jeśli jest, to nie zawsze jest dostępny.
Dlatego staram się zastanawiać, czy tak samo zareagowałabym dwa dni wcześniej, tydzień, miesiąc? Jeśli nie, to co się stało, że moje przekonania się zmieniły? Jeśli potrafię wszystko sobie w miarę sensownie wyjaśnić, to ok. Reaguję. Mamy C. Wtedy pytam się siebie, czy jest mi z tym dobrze. Bo musi być mi dobrze z moimi wyborami i postępowaniem. Inaczej robię coś źle.

W czasie doliny mam np. skłonności do zaniżania swojej samooceny, nie potrafię też zrobić najprostszych rzeczy. Jak chociażby sprzątnąć kuchnię. Wchodzę i widzę potworny syf (widzę każdy drobiazg, smugę itp.), ale nie potrafię zabrać się po prostu za sprzątanie. To mnie przerasta, blokuje. Widzę, ile trzeba zrobić i wiem, że nie dam rady. Bo to dla mnie zbyt wiele. I miotam się. I nie robię nic. Muszę wyjść z kuchni. Zająć się czymś innym. Aż przejdzie. Lęk przed spróbowaniem czegoś. Im większe przedsięwzięcie, tym dłużej to trwa. Ale ja już wiem, że coś jest nie tak, prawda? Przecież to tylko sprzątanie kuchni. Robiłam to wiele razy. I jakoś przeżyłam... I wtedy widzę, że to moje B mi przeszkadza. Najtrudniej zmusić się do zatrzymania i analizy sytuacji. Ale muszę. Bo inaczej przestanę robić cokolwiek i będę dalej spadać w dół. A tego nie chcę. Nie mogę sobie pozwolić na kolejny stan depresyjny. Staram się kontrolować swoje zachowanie, odczucia. Obserwować. Cały czas. Tylko ja sama jestem w stanie sobie pomóc w tym konkretnym momencie, sytuacji. Czasem to trwa kilka minut, czasem kilka tygodni. Ale muszę. Sama. Sobie. Pomóc. Bo przecież nie pójdę do męża czy koleżanki i nie powiem: Słuchaj, boję się posprzątać kuchnię...
Wiem, że czasem to nie działa. Są sytuacje, w których to nie pomaga. Sama mam problem z blokadą/lękiem, który ciągnie się od ponad trzech lat. I nie mogę tego "załatwić" tym sposobem. Ale jest mnóstwo codziennych spraw, z którymi można sobie tak pomóc. I między innymi gdyby nie to, to nie dałabym rady przetrwać już ponad dwóch lat bez tabletek.

CHAD to praca domowa nad sobą na całe życie. Lubię myśleć, że dzięki temu jestem lepszym człowiekiem. Bo czym, jeśli nie ciężką codzienną pracą osiąga się najlepsze efekty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz