czwartek, 24 lipca 2014

Narzekanie jest w modzie

Samochwała w kącie stała 
I wciąż tak opowiadała: 
"Zdolna jestem niesłychanie, 
Najpiękniejsze mam ubranie, 
Moja buzia tryska zdrowiem, 
Jak coś powiem, to już powiem, 
Jak odpowiem, to roztropnie, 
W szkole mam najlepsze stopnie, 
Śpiewam lepiej niż w operze, 
Świetnie jeżdżę na rowerze, 
Znakomicie muchy łapię, 
Wiem, gdzie Wisła jest na mapie, 
Jestem mądra, jestem zgrabna, 
Wiotka, słodka i powadna, 
A w dodatku, daję słowo, 
Mam rodzinę wyjątkową: 
Tato mój do pieca sięga, 
Moja mama - taka tęga 
Moja siostra - taka mała, 
A ja jestem - samochwała!"

Każdy z nas pamięta ten wiersz Jana Brzechwy. Chwalenie się jest u nas w społeczeństwie źle widziane. Jeśli pracowałam nad czymś, zainwestowałam swój czas, wysiłek, osiągnęłam swój zamierzony cel, to nie powinnam się tym chwalić. Jeśli to zrobię, będzie to nie na miejscu. Dlaczego? Bo innym może się zrobić przykro (że oni tego nie osiągnęli?), bo to nie na miejscu (patrz wiersz).
Chwalenia samej siebie dopiero się uczę. Przez całe życie czekałam na pochwałę od innych (głównie rodziców, bliskich mi osób). Pochwałę odbierałam jako akceptację. A tego mi najbardziej brakowało. Nawet jeśli zrobiłam coś znaczącego, co nie zostało zauważone przez ważne dla mnie osoby, nie potrafiłam się tym cieszyć i patrzeć na to jak na sukces. Nie będę teraz analizować, dlaczego tak było, pewnie ma to związek z domem rodzinnym, chcę się skupić na tym, jak to błędne koło zatrzymać.
Muszę się nauczyć chwalić samą siebie, dostrzegać i cenić moje sukcesy, nawet jeśli nie są duże. Zawsze byłam bardzo ambitna, a to nie pomagało w mojej sytuacji. A dzisiaj? Ambicje muszą pójść na bok, bo często moim sukcesem jest wstanie z łóżka, zrobienie obiadu czy posprzątanie kuchni. Myślę, że gdyby nie dzieci, to odpuściłabym to o wiele szybciej. Pamiętam jak kilka lat temu ponad miesiąc spędziłam leżąc w łóżku i gdyby nie mój ówczesny partner, to pewnie nic bym nie zjadła. Nawet pójść do łazienki było ciężko. Więc wiem, że może tak być, i walczę i wstaję, gotuję, sprzątam. Może nie na takim poziomie jakbym chciała, ale jest. Mały sukces.
Natomiast ogromnym sukcesem dla mnie jest to, że ruszyłam w końcu tyłek i jak tylko czas i samopoczucie pozwalają, idę pobiegać lub poćwiczyć. (O tym będzie wkrótce osobny post). Nigdy w życiu nie uprawiałam żadnych sportów, z wuefem najczęściej miałam tyle wspólnego, że przynosiłam zwolnienia. Uprawianie sportu, robienie coś dla siebie, to takie trochę tabu w mojej rodzinie. Musiałam włożyć ogromny wysiłek w to, by się przełamać, wyjść i pobiegać. Bałam się m.in. wyśmiania przez ludzi po drodze, tego, że sobie nie poradzę itd. W końcu mi się udało. Sukces! Teraz pracuję nad systematycznością, bo niestety nie mogę wykonać założonego planu. Ten problem jest niestety też w innuch sferach mojego życia, ale pracuję też nad tym.
Bardzo długo uważałam (i jak mam stany depresyjne, to nadal tak uważam), że nic w życiu nie osiągnęłam. Do niczego nie doszłam, nic nie mam. Skończone studia (mgr inż fizyki technicznej), podyplomowe menedżerskie, prawo jazdy A i B, znajomość angielskiego, francuskiego i trochę niemieckiego, dzieci... to nic dla mnie nie znaczyło. Bo co to za osiągnięcia, jeśli inni też to mają/potrafią.
No właśnie... nie możemy się porównywać z innymi. Działa to na nas bardzo destrukcyjnie, a często takie zachowanie wynosimy z domu rodzinnego. Ja na przykład pamiętam (jakby to było wczoraj) sytuację z podstawówki. Był sprawdzian, dostałam 4, przychodzę do domu, mama niezadowolona pyta: a co dostała Dominika (moja ówczesna przyjaciółka)? 5. No widzisz? Ona mogła, a Ty nie??? Sytuacja druga, zaczyna się tak samo, znowu dostałam 4, ale Dominika dostała 3! Na co mama: a co mnie obchodzi, co ona dostała!
No właśnie... Ciężko dziecku zrozumieć o co chodzi. Ja nauczyłam się tego (nie tylko z powyższego przykładu), że nigdy nie jestem dość dobra. Zawsze można zrobić coś lepiej. Jeśli to co masz, nie jest najlepsze, to nie masz nic. To wszystko działało na mnie bardzo toksycznie. Nie mam się czym chwalić. Ci co się chwalą, to przebrzydłe samochwały.
Natomiast trzeba zawsze mieć coś na co się narzeka. Ludzie nie lubią słuchać, że komuś się układa, jest szczęśliwy, odnosi sukcesy. Wolą posłuchać jak to innym jest źle.
Znowu mi się nie udało... tak się starałam i znowu nie wyszło... mam problemy z tym, tym i tym... Tak wygląda większość rozmów. Wystarczy rzucić hasła: lekarz,  urząd, dzieci itd. a zaraz ludzie będą się licytować, kto miał gorzej. Narzekanie jest w modzie. Na męża, żonę, pracę, zdrowie. Na wszystko. Co nam to daje? Nie wiem. Ja też często uczestniczyłam w takich narzekaniach. W końcu tyle złego mnie spotkało w życiu. Ale staram się z tym walczyć. Bo wiem, że jeśli poddam się tym myślom będzie ze mną gorzej. A ja chcę wstawać rano, bez poczucia, że to sukces, chcę być fit, chcę się cieszyć dziećmi i tym co mam teraz. Nie jestem ze sobą szczęśliwa, więc pracuję nad tym. Zawsze mogę ponarzekać, ale co to zmieni? Czy będę bardziej szczęśliwa wtedy? Nie bardzo. Trzeba się skupiać na pozytywach. Mimo, że to bardzo trudne.
Kolejny post za mną i kolejny sukces za mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz