niedziela, 20 lipca 2014

Ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem

Miało być o listach. Ale będzie coś innego. Już tak niestety mam, że mój milion myśli na sekundę czasem zatrzyma się nie w tym miejscu, w którym bym chciała.

Wczoraj wieczorem/w nocy znowu miałam załamanie. Zdarza mi się to często, ostatnio coraz częściej... Nie będę pisać o tym, co czułam, mówiłam, słyszałam, to jest w tej chwili za mną i nie chcę do tego wracać. Zastanowiło mnie jednak dzisiaj czemu tak się stało. Dlaczego popadam w takie stany totalnej rozpaczy i beznadziei? Czy jest coś, co wyzwala takie zachowanie? Czy można temu zapobiec?
Zaczęłam się nad tym zastanawiać i doszłam do wniosku, że istnieją pewne okoliczności i tematy rozmów, po których moja zmiana nastroju jest w zasadzie pewna.
Na razie ogarnęłam tematy, które wpędzają mnie w stany depresyjne, ale na pewno jest tak samo ze stanami euforycznymi.
Zrobiłam sobie listę rzeczy, na które muszę uważać i które będę musiała przepracować z lekarzem/w swojej głowie...

1. Dom
Ten temat jest dość złożony i nie wiem, czy nie powinnam rozdzielić go na dwa podpunkty. Chyba tak będzie lepiej:

1.1. Stary dom w Polsce
Od zawsze moim marzeniem jest własny dom. Z kawałkiem ogródka. Będąc w poprzednim małżeństwie zdecydowaliśmy, że pora pomyśleć o czymś swoim i wprowadzić się w końcu z osiemnastometrowej kawalerki, bo na naszą dwójkę, dziecko i kota to trochę już za mało. Zaczęły się poszukiwania, najpierw mieszkań w Szczecinie, później domków pod Szczecinem. Zdecydowaliśmy się na stary poniemiecki dom do remontu, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia... Piękna forma, okiennice, ozdoby na oknach, drzwiach, ogrom możliwości, działka 1500m2, z kilkoma drzewkami owocowymi... Jawiło mi się to jak prawdziwy raj. Do tego małe, malownicze miasteczko, blisko przedszkole, szkoła. Na przeciwko domu plac zabaw. Ideał! Wymagał jednak trochę wkładu pracy i pieniędzy, ale co tam! Damy radę! Kredyt, umowy, notariusz, klucze. Bach. Jest mój. Nasz. No i banku, ale to nie ważne. Zaczęłam planować remonty, dach, ogrzewanie, podłogi, ogród... Małymi krokami do przodu. Dostałam nawet pracę w miasteczku jako nauczycielka, integracja ze społecznością lokalną na całego... i zaczęły się schody. Nie ogarniałam całości. Zostałam z tym sama. Mój były mąż miał to wszystko w dupie. Nie pomagał mi, psuło się między nami i wcześniej, ale myślałam, że wspólne przedsięwzięcie pomoże. Niestety zaczęło jeszcze bardziej nas dzielić. W końcu musiałam się poddać. I chyba nie mogę się z tym pogodzić. Sprzedałam ten dom przed rozwodem. Ale jest on cały czas w mojej głowie. Bardzo często o nim śnię. Jak tam przyjeżdżam w odwiedziny, albo tam mieszkam i jest to tło do fabuły snu... zawsze jak o nim myślę, czuję smak życiowej porażki i nie potrafię sobie z tym poradzić.

1.2. Nowy dom
Ten temat wiąże się z poprzednim, mieszkamy w dużym, ale wynajętym mieszkaniu. A mnie się wciąż marzy domek... Czasem wejdę na stronę, żeby sprawdzić w okolicy domy na sprzedaż i ogarnia mnie niemoc... bo nie stać nas na kupno domu. Tutaj to nie takie proste jak w Polsce. Ceny też zwalają z nóg... Przez najbliższych kilka lat jest to dla nas niemożliwe. Nawet kupbo takiego do remontu. .. zresztą obawiam się, że znowu nie dałabym rady i co wtedy? Zaczynam myśleć, co mogłabym zrobić, żeby to marzenie przybliżyć i tu pojawia się punkt drugi.

2. Praca
Nie pracuję. Zajmuję się domem i dziećmi. Zgodnie ze szwajcarskimi standardami. Jednak jak tu przyjechałam, byłam pewna, że będę tu pracować. Umówiona na 99% praca nie wypaliła, a gdy zaczęłam szukać innej i rozeznawać się w tutejszej rzeczywistości okazało się, że to nie takie proste. Miałam przywiezione z Polski przekonanaie, że muszę pracować, inaczej jestem nic nie warta itd. Mimo tego zostałam w domu. Ciężko było się przestawić. Z Polski napływały komentarze tylko dwóch rodzajów, albo, że jestem leniwa, siedzę w domu z dzieckiem, nic nie robię, albo, że znalazłam sobie dzianego faceta i go wykorzystuję, żeby nie musieć pracować. Oba były równie przykre, a ja cały czas starałam się dostosować do nowej sytuacji. Odkryłam nieznane mi aspekty rodzicielstwa, gdzie to rodzic wychowuje dziecko, a nie żłobek, przedszkole czy szkoła. Przedszkola na przykład są tylko od 8 do 12. W niektórych dzieci także idą na popołudnie raz w tygodniu. Szkoła ma przerwę między 12 a 13.30, kiedy dzieci wracają do domu na obiad. I jak tu pracować 8h? Można, ale trzeba się pogimnastykować, załatwić nianię, która zajmie się dzieckiem w czasie przerwy i po szkole. A taka niania kasuje całkiem przyzwoitą pensję. Czyli do pracy mogłabym pójść, gdybym miała na widoku naprawdę dobrze płatną posadę, niedaleko od miejsca zamieszkania. Najbardziej irytujące są komentarze, że muszę iść do pracy, żeby "wyjść do ludzi". Naprawdę... "siedzenie w domu z dziećmi" nie jest dosłownie siedzeniem!!! I nie jest tak, że izoluje od społeczeństwa... Podoba mi się tak  jak jest... Chyba że zaczynam myśleć o rzeczach finansowo obecnie nieosiągalnych... wtedy myślę o pójściu do pracy, zaczynam przeglądać ogłoszenia i... znowu masakra. Nawet jeśli jest praca, która wymaga kogoś takiego jak ja, to w wymaganiach jest zawsze doświadczenie... minimum 2 lata... doświadczenie, którego nie mam. Czas po studiach spędziłam na doktoracie, czy jak to mówił mój były mąż "na wolontariacie naukowym".

3. Doktorat
Pisząc pracę magisterską z fizyki, robiąc dodatkowe badania zetknęłam się z tematyką, która zainteresowała mnie o wiele bardziej, niż to co robiłam podczas magisterki. Pani profesor zajmująca się tym zaproponowała mi, żebym została z nią i zrobiła doktorat z tego tematu, wykorzystując materiał badany podczas magisterki. Było to dla mnie ogromnym zaszczytem, że propozycja doktoratu wyszła od niej  a nie ode mnie. Było trochę problemów, ale nic, z czym wtedy (na hajpie) nie poradziłabym sobie. Robiłam więc doktorat z fizyki robiąc studia doktoranckie z chemii w Szczecinie, robiąc część badań w Instytucie Fizyki i na Wydziale Elektrycznym, a przewód doktorski otworzyłam na uniwersytecie we Wrocławiu. Da się? Dla chcącego nic trudnego. Tylko, przez tą sytuację byłam niczyja. A to oznacza, że nikt nie kwapił się, by dać mi stypendium doktoranckie. Wnioski o granty promotorskie pisałam co roku, aż dowiedziałam się, że najczęściej przyznawane są one po znajomości... Poszłam więc do pracy. W międzyczasie czasie wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, wyprowadziłam się pod Szczecin.
I mając skończone wszystkie badania, ukończone studia doktoranckie, zaliczone kilka międzynarodowych konferencji naukowych i około 10 publikacji naukowych w zagranicznych czasopismach, wyrobione znajomości w świecie naukowym, kiedy zostało mi tylko napisanie pracy, zdanie egzaminów doktorskich i obrona dostałam blokady. No i depresji. Tak na poważnie. Nie byłam w stanie pracować. Napisać nawet jednego zdania, nie mówiąc o rodziale pracy. Wyjechałam do Szwajcarii mając nadzieję, że tutaj dokończę pisanie, ale nie wyszło. Po roku pojechałam jeszcze na jedną konferencję, to było jak reanimacja martwego... Od tego czasu nie miałam kontaktu z moją promotorką. Minęły dwa lata. Nawet nie wiem, czy mógłabym jeszcze skończyć ten doktorat. Boję się zapytać. Bo mogę dostać odmowę, albo usłyszeć, że mogę, dostać kolejną szansę i ją znowu zmarnować, bo nie wiem, czy dam radę. Więc jest, jak jest. Zawieszenie. Do tego wszystkiego dochodzi moralizatorstwo wszystkich dookoła. Jak można zacząć coś i nie skończyć? Przecież tak niewiele Ci zostało. Przecież tyle w to włożyłaś czasu i pracy... No i... nie mogę i tyle. Ci którzy nie doświadczyli prawdziwej depresji nie rozumieją prawdziwej niemożności zrobienia czegoś. Mówią: weź się w końcu w garść, jesteś leniem... a to jedna z najgorszych reakcji, jaką mogą nam zafundować.

4. Rodzice
Nie będę dziś o tym pisać, gdyż nie czuję się na psychicznych siłach dzisiaj na ten temat.

5. Wychowanie dzieci
Jak wyżej.

Rozpisałam się... zobaczymy co będzie, jak to z siebie wyrzuciłam. Mam nadzieję, że lepiej niż wczoraj.

2 komentarze: