poniedziałek, 8 grudnia 2014

Jestem jak zwierzę...

Ale niestety nie jak drapieżny, dumny tygrys, czy wolny ptak... zdałam sobie wczoraj sprawę, że moja inteligencja, rozum i świadomość może być w ciągu jednej chwili zdeptana i sprowadzona do instynktu zwierzęcego.

Wg Wikipedii:
Panika jest nagłym stanem poczucia lęku, tak silnym, że ogranicza zdolność do rozsądnego i logicznego myślenia, zastępując je przytłaczającym poczuciem strachu wyzwyalając zwierzęcy instynkt "walcz albo uciekaj".
(Panic is a sudden sensation of fearwhich is so strong as to dominate or prevent reason and logical thinking, replacing it with overwhelming feelings of anxiety and frantic agitationconsistent with an animalistic fight-or-flight reaction.)

Pojechaliśmy wczoraj do centrum handlowego. Zazwyczaj w niedziele są zamknięte, ale przed świętami robią wyjątki. Chcieliśmy kupić jedną rzecz, którą można dostać tylko tam. Jak tylko wysiadłam z windy i zobaczyłam ten tłum, to zrobiło mi się słabo. Ale zawzięłam się w sobie i ruszyłam przed siebie. Nie można było w zasadzie wejść do żadnego sklepu, bo tyle było tam ludzi... Udało nam się zrobić zakupy i niestety zamiast udać się do samochodu, chcieliśmy znaleźć miejsce, żeby nakarmić małego, bo przyszła jego pora, po drodze moją uwagę przykuł jeszcze sklep z materiałami do robótek ręcznych, ale dzieci marudziły, więc odpuściłam. Nie było nigdzie miejsca, żeby usiąść. W drodze powrotnej do windy, w jednym miejscu zrobił się zator. Było tyle ludzi, że zaczęło mi się robić słabo. Było tyle ludzi, że musieliśmy stanąć i przypuszczać ludzi z naprzeciwka... i to na alejce w jednym z najwiekszych centr handlowych w mieście! Zamknęłam oczy, żeby to przeczekać. A w środku narastało we mnie uczucie... nawet nie wiem jak je nazwać. Czułam, że jeśli w tej chwili nie znajdę się gdzieś indziej to umrę. Tam, stojąc wśród ludzi. Umrę!!! Otworzyłam oczy i zobaczyłam jeszcze wiecej ludzi... zobaczyłam też schody, na których nie było tyle ludzi i... niewiele myśląc zbiegłam po nich na dół. Znalazlam miejsce, przy barierce, gdzie nikogo nie było i dopiero tam byłam w stanie złapać oddech. Musiałam się uspokoić. To wszystko trwało kilkadziesiąt sekund... Jak po kilku minutach doszłam do siebie, zdałam sobie sprawę, że zostawiłam u góry męża z dzieckiem w wózku, na ktorym wisiała moja torebka z telefonem, a przecież on nie zejdzie po schodach. Stwierdziłam, że zostanę w tym miejscu i jakoś mnie znajdzie... ale długo się nie pojawiał, więc uznałam, że udał się do samochodu. Szukaliśmy się tak ponad pół godziny... na szczęście się znaleźliśmy. Przepraszałam go, bo nie ukrywam, że był dość zirytowany moim bezmyślnym zachowaniem.

Miałam atak paniki. Czy mogłam go uniknąć? Nie chodzić do zatłoczonych centr... ale czy to jest rozwiązanie? Dlaczego tak zareagowałam? Dlaczego przestałam myśleć? Nie rozumiem dlaczego tak się stało. Często źle się czuję w dużych skupiskach ludzkich, ale nigdy wcześniej nie miałam takiego ataku...
Czemu jak myślę, że jest już ze mną lepiej, to sama siebie muszę tak negatywnie zaskakiwac?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz